Rozdział ósmy

Zegarek cicho tykał.  Za oknem szalał dziki wiatr i roznosił krople deszczu, gdzie popadnie. W klasie słychać było tylko przewracanie kartek, gorączkowe skreślanie błędnych odpowiedzi i ciche westchnienia. Sprawdzian z matematyki wymagał dużego skupienia. Każdy wpatrywał się uporczywie w zadania, próbując intensywnie myśleć nad rozwiązaniem. Pani Howe notowała coś w notatniku i co chwila zerkała na nastolatków siedzących w ławkach. Jej uwagę przykuła Arianne. Siedziała wyprostowana i wpatrywała się w przestrzeń za oknem. Czyżby nie myślała nad zadaniami ? Nie potrafiła ich rozwiązać ? Co prawda do końca lekcji zostało piętnaście minut, ale przez ten czas mogłaby chociaż ruszyć jedno zadanie.  Nauczycielka pokręciła tylko głową. Trzeba będzie jej zmienić korepetytora. Miała nadzieję, że razem z Harrym dogadają się.  Jeśli jednak nie potrafią tego zrobić, jedynym wyjściem będzie przydzielenie kogoś innego Stroud.  Kobieta jeszcze raz uniosła wzrok na trzecią ławkę, w której siedziała Arianne. Tym razem napotkała wzrok dziewczyny.
- Jeśli ktoś już skończył, może oddać prace. – odezwała się. Stroud bez zastanowienie podeszła do biurka i złożyła na blacie zapisaną kartkę papieru.
Może jednak nie trzeba będzie nic zmieniać.


  Ciemne chmury rozeszły się, a oczom Londyńczyków ukazało się jasne niebo, którego tak długo nie widzieli. Jednakże temperatura powietrza była nieubłagana i mimo słońca, każdy kto pozwolił sobie na cieńszy płaszcz, od razu po wyjściu z domu musiał do niego wracać, by przebrać się w coś cieplejszego.
Harold Styles nie dał się jednak nabrać na piękną pogodę, która malowała się za oknem. Wybiegł z domu, odziany w ciepłą sportową kurtkę i czapkę. Nie miał ochoty na marznięcie na dworze, a wiedział, że na świeżym powietrzu będzie dość długo. Taką miał przynajmniej nadzieje. Przebiegł pare metrów od swojego domu, a następnie skręcił w inną uliczkę, by dostać się  szybciej do miejsca obranego za cel ‘wycieczki’. 
Zawsze tam jest, a jeśli nie to pewnie będzie kręciła się gdzieś po mieście.
Młody Styles podążał dobrze znaną sobie drogą, na niewielki plac zabaw.  Prawie codziennie siedział tam pod ogromnym drzewem i zażywał świeżego powietrza.  Rozmyślał, śledził ruchy dzieci, a co najważniejsze widział ją. Zjawiała się tam zawsze o godzinie siedemnastej trzydzieści. Rozsiadała się wygodnie na ławce i pisała w białym notatniku. Nigdy nie był  w stanie do niej podejść. Chociaż tyle razy rozmawiali. Jedynie wczoraj pod wpływem mocnej dawki złości, jaka napełniła jego ciało, kiedy ujrzał Abbey obok niej. Nie zawahał się wtedy ani chwili. Chciał jej bronić. Nie chciał pozwolić by coś jej się stało. 
Pieprzony Romeo.
Nieraz był zły na siebie i swoją gapowatość. Nienawidził siebie za to, że nie potrafił zrobić chodź jednej rzeczy dobrze. Od zawsze był w klasie pośmiewiskiem. Nie zmieniło się to nawet teraz, kiedy za rok ma ukończyć szkołę średnią. Dlaczego go to tak nie dziwi ?
Przyspieszona akcja serca. Arianne idąca znad przeciwka.Tego się kompletnie nie spodziewał. Harry gorączkowo rozejrzał się dookoła i pchnął szybko szklane drzwi, jednego ze sklepów.


  Świat rzeczywisty, który bez wątpienia otaczał drobną postać sunącą po ulicach Londynu, nie istniał dla niej. Do uszu dochodziły tylko dźwięki spokojnej piosenki, jaką aktualnie odtwarzał jej iPod.  Dzień był wyjątkowo przyjemny. Słońce muskało jej zaróżowioną twarz. Włosy lekko unosiły się i opadały z każdym krokiem. Nawet zbłąkany uśmiech widniał na twarzy Arianne tego dnia. Ktoś kto nie znał panny Stroud myślał, że to kolejna szczęśliwa nastolatka, która w życiu nigdy nie cierpiała. Złudzenia. Gdyby ktoś mocniej się przypatrzył, ujrzałby w bursztynowych oczach dziewczyny cały ból do tego świata i każdą przykrość, sprawioną tej niewinnej nastolatce.
Szklane drzwi otworzyły się przed Arianne, a w progu stanął wysoki mężczyzna z kolorową wiązanką kwiatów.  Uśmiechnął się do dziewczyny i już go nie było. Tymczasem Stroud stała w kwiaciarni mamy. Wciągnęła do płuc mieszankę świeżych zapachów. Tego właśnie jej brakowało. Odrobiny magii, unoszącej się wraz z pyłkami kwiatów.
- Dzień dobry. – usłyszała zza lady, wesoły świergot Mayi. Blondynka spięła dzisiaj włosy w wysoki kok, przez co jej twarz wyglądała jeszcze szczuplej niż zawsze. Jej sprawne palce poruszały się w niewyobrażalną prędkością na guzikach kasy.  Arianne skinęła jej tylko głową, kiedy Maya na nią spojrzała.  W kwiaciarni znajdowało się zaskakująco mało osób. Pani, która przed chwilą płaciła za koszyczek tulipanów, już zatrzaskiwała za sobą drzwi. Roślinom doniczkowym przyglądała się kobieta w wieku Stephanie Stroud, a obok kubłów z ciętymi kwiatami stał chłopak, w sportowej kurtce z czapką naciągniętą na głowę.
Arianne mrugnęła do Mayi i weszła na zaplecze, by powiesić kurtkę na wieszaku i zarzucić na siebie uniform.  Odłożyła iPoda na niewielki stoliczek, po czym sprawnie przygotowała się do pracy. W radio grała jakaś skoczna piosenka, to też w podskokach pojawiła się przy kwiatach ciętych w celu sprawdzenia świeżości każdego z nich. Nie musiała nawet pytać Mayi, co ma robić, gdyż dobrze wiedziała co należy do jej obowiązków. Pochyliła się nad tulipanami i delikatnie dotknęła ich miękkich płatków. Później wszystko działo się jak gdyby ktoś przewinął film. Chłopak stojący niedaleko odwrócił się i wpadł prosto na skuloną postać Arianne. Woda chlusnęła, kwiaty upadły na ziemię, przeraźliwy huk ogarnął całą kwiaciarnię. Stroud złapała dużą dawkę tlenu, nim kilkadziesiąt kilogramów żywej wagi upadło na nią. Dziewczyna przymknęła oczy jakby zaraz miał uderzyć w nią samochód. Na policzkach czuła czyjś przyspieszony oddech. Piosenka w radio nadal grała, a chichot Mayi nie ułatwiał niekomfortowej pozycji Stroud. Brunetka czuła tylko jak ktoś nad nią próbuje się pozbierać.  
- Przepraszam Arianne. – słyszała już chyba po raz dziesiąty. Nie potrafiła tylko skojarzyć głosu. Odchyliła powieki, a jej oczom ukazała się postać Harrego w ciemnej kurtce.  Wypuściła powietrze z płuc.
Znowu On ?

 - Arianne ? Arianne ! – głos Abbey był zniecierpliwiony. Nie lubiła długo czekać. Zawsze miała wszystko co chciała od zaraz. Plask. Długi i bolesny. Żywy ogień rozpalał się na moim policzku. 
- Kiedy do Ciebie mówię, to masz na mnie patrzeć !
Z moich ust wyrwało się ciche łkanie. Nie kontrolowałam tego. Zimne łzy niemal z sykiem przetaczały się po prawym policzku.
- Odpowiedź !
- Tak, Abbey.


  Niebo pociemniało. Dni stawały się coraz krótsze. O godzinie dziewiętnastej już zapadał mrok. W ciasnej kawiarni na rogu, grała przyciszona melodia. Ludzie siedzący przy stolikach zdawali się być jeszcze bardziej zmęczeni niż godzinę temu.  Dwóch kelnerów mknęło na śliskich kafelkach, trzymając w rękach tacki. Arianne przypatrywała się przejeżdżającym samochodom  za szybą, jak gdyby było to najciekawsze zajęcie na ziemi. Patrzenie bez celu na ruch uliczny, kolorowe światła i ludzi.  Harold siedział naprzeciwko niej i sączył swoją herbatę. Przesiedzieli już tutaj chyba godzinę.  A może więcej ? Kto liczyłby czas w piątkowy wieczór.
- Coś za coś. – mruknęła Arianne i przeniosła wzrok na ciemne loki chłopaka. Jak zwykle sterczały w uroczym nieładzie, a na jego twarzy malowało się skupienie. Próbował wchłonąć każde słowo, usłyszane dzisiejszego dnia.  Starał się panować nad uczuciami targającymi jego serce. Jednak nie potrafił. Siedział jak słup soli i wpatrywał się w delikatne rysy Arianne. Mimo wszelkich pozorów Stroud nie była, aż taka silna na jaką wyglądała. Na jej policzkach pozostały mokre ślady łez i bezsilności. Ale zaufała mu. Chłopakowi, którego w ogóle nie znała. Opowiedziała mu o każdym cierpieniu jakim  obdarowała ją Abbey.  Pokazała mu wszystkie blizny na rękach, których autorką była Donnat. Opowiedziała mu o terapii, nieprzespanych nocach i sennych koszmarach.
Harold słuchał ze skupieniem i wpatrywał się, w skuloną postać pod drugiej stronie stolika.  Arianne oddychała miarowo. Pomimo tego, że przeszła właśnie przed to samo piekło jeszcze raz, czuła się lekka jak piórko.  Potrzebowała tej rozmowy, a Harry chciał wiedzieć wszystko.
-Nie mam Ci nic do zaoferowania, Arianne. Mogę Cię jedynie mocno trzymać za rękę, żebyś nie upadła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz