Zegarek cicho tykał. Za oknem szalał dziki
wiatr i roznosił krople deszczu, gdzie popadnie. W klasie słychać było
tylko przewracanie kartek, gorączkowe skreślanie błędnych odpowiedzi i
ciche westchnienia. Sprawdzian z matematyki wymagał dużego skupienia.
Każdy wpatrywał się uporczywie w zadania, próbując intensywnie myśleć
nad rozwiązaniem. Pani Howe notowała coś w notatniku i co chwila zerkała
na nastolatków siedzących w ławkach. Jej uwagę przykuła Arianne.
Siedziała wyprostowana i wpatrywała się w przestrzeń za oknem. Czyżby
nie myślała nad zadaniami ? Nie potrafiła ich rozwiązać ? Co prawda do
końca lekcji zostało piętnaście minut, ale przez ten czas mogłaby
chociaż ruszyć jedno zadanie. Nauczycielka pokręciła tylko głową.
Trzeba będzie jej zmienić korepetytora. Miała nadzieję, że razem z
Harrym dogadają się. Jeśli jednak nie potrafią tego zrobić, jedynym
wyjściem będzie przydzielenie kogoś innego Stroud. Kobieta jeszcze raz
uniosła wzrok na trzecią ławkę, w której siedziała Arianne. Tym razem
napotkała wzrok dziewczyny.
- Jeśli ktoś już skończył, może oddać prace. –
odezwała się. Stroud bez zastanowienie podeszła do biurka i złożyła na
blacie zapisaną kartkę papieru.
Może jednak nie trzeba będzie nic zmieniać.
Ciemne chmury rozeszły się, a oczom
Londyńczyków ukazało się jasne niebo, którego tak długo nie widzieli.
Jednakże temperatura powietrza była nieubłagana i mimo słońca, każdy kto
pozwolił sobie na cieńszy płaszcz, od razu po wyjściu z domu musiał do
niego wracać, by przebrać się w coś cieplejszego.
Harold Styles nie dał się jednak nabrać na
piękną pogodę, która malowała się za oknem. Wybiegł z domu, odziany w
ciepłą sportową kurtkę i czapkę. Nie miał ochoty na marznięcie na
dworze, a wiedział, że na świeżym powietrzu będzie dość długo. Taką miał
przynajmniej nadzieje. Przebiegł pare metrów od swojego domu, a
następnie skręcił w inną uliczkę, by dostać się szybciej do miejsca
obranego za cel ‘wycieczki’.
Zawsze tam jest, a jeśli nie to pewnie będzie kręciła się gdzieś po mieście.
Młody Styles podążał dobrze znaną sobie
drogą, na niewielki plac zabaw. Prawie codziennie siedział tam pod
ogromnym drzewem i zażywał świeżego powietrza. Rozmyślał, śledził ruchy
dzieci, a co najważniejsze widział ją. Zjawiała się tam zawsze o
godzinie siedemnastej trzydzieści. Rozsiadała się wygodnie na ławce i
pisała w białym notatniku. Nigdy nie był w stanie do niej podejść.
Chociaż tyle razy rozmawiali. Jedynie wczoraj pod wpływem mocnej dawki
złości, jaka napełniła jego ciało, kiedy ujrzał Abbey obok niej. Nie
zawahał się wtedy ani chwili. Chciał jej bronić. Nie chciał pozwolić by
coś jej się stało.
Pieprzony Romeo.
Nieraz był zły na siebie i swoją gapowatość.
Nienawidził siebie za to, że nie potrafił zrobić chodź jednej rzeczy
dobrze. Od zawsze był w klasie pośmiewiskiem. Nie zmieniło się to nawet
teraz, kiedy za rok ma ukończyć szkołę średnią. Dlaczego go to tak nie
dziwi ?
Przyspieszona akcja serca. Arianne idąca znad
przeciwka.Tego się kompletnie nie spodziewał. Harry gorączkowo
rozejrzał się dookoła i pchnął szybko szklane drzwi, jednego ze sklepów.
Świat rzeczywisty, który bez wątpienia
otaczał drobną postać sunącą po ulicach Londynu, nie istniał dla niej.
Do uszu dochodziły tylko dźwięki spokojnej piosenki, jaką aktualnie
odtwarzał jej iPod. Dzień był wyjątkowo przyjemny. Słońce muskało jej
zaróżowioną twarz. Włosy lekko unosiły się i opadały z każdym
krokiem. Nawet zbłąkany uśmiech widniał na twarzy Arianne tego dnia.
Ktoś kto nie znał panny Stroud myślał, że to kolejna szczęśliwa
nastolatka, która w życiu nigdy nie cierpiała. Złudzenia. Gdyby ktoś
mocniej się przypatrzył, ujrzałby w bursztynowych oczach dziewczyny cały
ból do tego świata i każdą przykrość, sprawioną tej niewinnej
nastolatce.
Szklane drzwi otworzyły się przed Arianne, a w
progu stanął wysoki mężczyzna z kolorową wiązanką kwiatów. Uśmiechnął
się do dziewczyny i już go nie było. Tymczasem Stroud stała w kwiaciarni
mamy. Wciągnęła do płuc mieszankę świeżych zapachów. Tego właśnie jej
brakowało. Odrobiny magii, unoszącej się wraz z pyłkami kwiatów.
- Dzień dobry. – usłyszała zza lady, wesoły
świergot Mayi. Blondynka spięła dzisiaj włosy w wysoki kok, przez co jej
twarz wyglądała jeszcze szczuplej niż zawsze. Jej sprawne palce
poruszały się w niewyobrażalną prędkością na guzikach kasy. Arianne
skinęła jej tylko głową, kiedy Maya na nią spojrzała. W kwiaciarni
znajdowało się zaskakująco mało osób. Pani, która przed chwilą płaciła
za koszyczek tulipanów, już zatrzaskiwała za sobą drzwi. Roślinom
doniczkowym przyglądała się kobieta w wieku Stephanie Stroud, a obok
kubłów z ciętymi kwiatami stał chłopak, w sportowej kurtce z czapką
naciągniętą na głowę.
Arianne mrugnęła do Mayi i weszła na
zaplecze, by powiesić kurtkę na wieszaku i zarzucić na siebie uniform.
Odłożyła iPoda na niewielki stoliczek, po czym sprawnie przygotowała się
do pracy. W radio grała jakaś skoczna piosenka, to też w podskokach
pojawiła się przy kwiatach ciętych w celu sprawdzenia świeżości każdego z
nich. Nie musiała nawet pytać Mayi, co ma robić, gdyż dobrze wiedziała
co należy do jej obowiązków. Pochyliła się nad tulipanami i delikatnie
dotknęła ich miękkich płatków. Później wszystko działo się jak gdyby
ktoś przewinął film. Chłopak stojący niedaleko odwrócił się i wpadł
prosto na skuloną postać Arianne. Woda chlusnęła, kwiaty upadły na
ziemię, przeraźliwy huk ogarnął całą kwiaciarnię. Stroud złapała dużą
dawkę tlenu, nim kilkadziesiąt kilogramów żywej wagi upadło na nią.
Dziewczyna przymknęła oczy jakby zaraz miał uderzyć w nią samochód. Na
policzkach czuła czyjś przyspieszony oddech. Piosenka w radio nadal
grała, a chichot Mayi nie ułatwiał niekomfortowej pozycji Stroud.
Brunetka czuła tylko jak ktoś nad nią próbuje się pozbierać.
- Przepraszam Arianne. – słyszała już chyba
po raz dziesiąty. Nie potrafiła tylko skojarzyć głosu. Odchyliła
powieki, a jej oczom ukazała się postać Harrego w ciemnej kurtce.
Wypuściła powietrze z płuc.
Znowu On ?
- Arianne ? Arianne ! – głos Abbey był
zniecierpliwiony. Nie lubiła długo czekać. Zawsze miała wszystko co
chciała od zaraz. Plask. Długi i bolesny. Żywy ogień rozpalał się na
moim policzku.
- Kiedy do Ciebie mówię, to masz na mnie patrzeć !
Z moich ust wyrwało się ciche łkanie. Nie kontrolowałam tego. Zimne łzy niemal z sykiem przetaczały się po prawym policzku.
- Odpowiedź !
- Tak, Abbey.
Niebo pociemniało. Dni stawały się coraz
krótsze. O godzinie dziewiętnastej już zapadał mrok. W ciasnej kawiarni
na rogu, grała przyciszona melodia. Ludzie siedzący przy stolikach
zdawali się być jeszcze bardziej zmęczeni niż godzinę temu. Dwóch
kelnerów mknęło na śliskich kafelkach, trzymając w rękach tacki. Arianne
przypatrywała się przejeżdżającym samochodom za szybą, jak gdyby było
to najciekawsze zajęcie na ziemi. Patrzenie bez celu na ruch uliczny,
kolorowe światła i ludzi. Harold siedział naprzeciwko niej i sączył
swoją herbatę. Przesiedzieli już tutaj chyba godzinę. A może więcej ?
Kto liczyłby czas w piątkowy wieczór.
- Coś za coś. – mruknęła Arianne i przeniosła
wzrok na ciemne loki chłopaka. Jak zwykle sterczały w uroczym
nieładzie, a na jego twarzy malowało się skupienie. Próbował wchłonąć
każde słowo, usłyszane dzisiejszego dnia. Starał się panować nad
uczuciami targającymi jego serce. Jednak nie potrafił. Siedział jak słup
soli i wpatrywał się w delikatne rysy Arianne. Mimo wszelkich pozorów
Stroud nie była, aż taka silna na jaką wyglądała. Na jej policzkach
pozostały mokre ślady łez i bezsilności. Ale zaufała mu. Chłopakowi,
którego w ogóle nie znała. Opowiedziała mu o każdym cierpieniu jakim
obdarowała ją Abbey. Pokazała mu wszystkie blizny na rękach, których
autorką była Donnat. Opowiedziała mu o terapii, nieprzespanych nocach i
sennych koszmarach.
Harold słuchał ze skupieniem i wpatrywał się,
w skuloną postać pod drugiej stronie stolika. Arianne oddychała
miarowo. Pomimo tego, że przeszła właśnie przed to samo piekło jeszcze
raz, czuła się lekka jak piórko. Potrzebowała tej rozmowy, a Harry
chciał wiedzieć wszystko.
-Nie mam Ci nic do zaoferowania, Arianne. Mogę Cię jedynie mocno trzymać za rękę, żebyś nie upadła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz