Spojrzała w niebo. Na
niebieskim tle sunęło tylko kilka małych, białych obłoczków. Wietrzyk
jedynie muskał jej policzki i rozwiewał rozpuszczone włosy, w każda
stronę. Rozsiadła się wygodniej na ławce. Wokół niej dzieci wrzeszczały
wniebogłosy, ścigając się między drabinkami. Niektóre siedziały w
drewnianych domkach i bawiły się w rodzinę albo opowiadały sobie różne
fragmenty ich jakże krótkiego życia. Plac zabaw był stosunkowo duży.
Granice zaznaczono niskim, zielonym płotkiem. Wokół pełno trawy,
kolorowych huśtawek, piaskownic, karuzel i drabinek. Jednak najbardziej
przydatną rzeczą, w tym momencie, była ławka ustawiona gdzieś w cieniu
drzew. Stała sama. Żadne dziecko nie zwracało na nią uwagi. I właśnie
takiego miejsca szukała Arianne. Niedostępnego. Gdzie mogłaby po prostu
posiedzieć, niezauważona przez świat. Biały notes leżał na jej
kolanach. Otwarty. Nie pisała w nim już nic od dłuższego czasu. Nie
czuła już tak wielkiej potrzeby zanotowania w nim swoich przeżyć i
przemyśleń. Sama nie potrafiła się przyzwyczaić do tego nowego stanu
rzeczy. Pisała w nim zawsze. Teraz? Coraz rzadziej.
Zostałam sama. Całkowicie sama…
Zawsze myślała, że to Candice jest jej bratnią duszą. Dogadywała się z nią jak z żadną inną osobą. Oczywiście, niektórych spraw More nie rozumiała i Arianne nie miała jej tego za złe. W końcu każdy jest tylko człowiekiem.
To tak jest z tymi bratnimi duszami ?
Zawsze myślała, że to Candice jest jej bratnią duszą. Dogadywała się z nią jak z żadną inną osobą. Oczywiście, niektórych spraw More nie rozumiała i Arianne nie miała jej tego za złe. W końcu każdy jest tylko człowiekiem.
To tak jest z tymi bratnimi duszami ?
Rozumieją się bez słów ?
Zawsze.
I zawsze wiedzą, co czuje ta druga strona ?
Zawsze.
I odnajdą się choćby na końcu świata ?
Choćby na końcu świata.
I wyczują kiedy jest coś nie tak ?
Wyczują.
I choćby nie wiem co, nigdy Cię nie opuszczą ?
Nigdy …
Arianne zdała sobie sprawę, że to nie Candice. Gdyby była jej bratnią duszą nie uciekłaby, prawda? Nie zostawiłaby jej samej, tylko dlatego, że sama More chciała wyjechać z Londynu. Ona. Nie jej rodzice, ani starsze rodzeństwo. Ona sama chciała uciec od tego wszystkiego.
Arianne zawdzięczała jej bardzo wiele. Candice pomogła jej. Była z nią wtedy, kiedy Arianne potrzebowała powodów do życia. I uciekła. Uciekła kiedy Arianne miała zmierzyć się z teraźniejszością. Czy Candice zdawała sobie sprawę, jak bardzo Arianne jej potrzebuje? Teraz? W tej chwili? Kiedy Abbey będzie chciała zmienić znów jej życie w piekło?
Ciemne włosy opadły na twarz Stroud. Podbródek drżał. Zeszyt z hukiem wylądował na trawie.
A słońce dalej świeciło. Ptaki nadal ćwierkały. Dzieci bawiły się, nie zdając sobie sprawy, że tak blisko nich jest ktoś, kto potrzebuje pomocy.
Znowu.
Zawsze.
I zawsze wiedzą, co czuje ta druga strona ?
Zawsze.
I odnajdą się choćby na końcu świata ?
Choćby na końcu świata.
I wyczują kiedy jest coś nie tak ?
Wyczują.
I choćby nie wiem co, nigdy Cię nie opuszczą ?
Nigdy …
Arianne zdała sobie sprawę, że to nie Candice. Gdyby była jej bratnią duszą nie uciekłaby, prawda? Nie zostawiłaby jej samej, tylko dlatego, że sama More chciała wyjechać z Londynu. Ona. Nie jej rodzice, ani starsze rodzeństwo. Ona sama chciała uciec od tego wszystkiego.
Arianne zawdzięczała jej bardzo wiele. Candice pomogła jej. Była z nią wtedy, kiedy Arianne potrzebowała powodów do życia. I uciekła. Uciekła kiedy Arianne miała zmierzyć się z teraźniejszością. Czy Candice zdawała sobie sprawę, jak bardzo Arianne jej potrzebuje? Teraz? W tej chwili? Kiedy Abbey będzie chciała zmienić znów jej życie w piekło?
Ciemne włosy opadły na twarz Stroud. Podbródek drżał. Zeszyt z hukiem wylądował na trawie.
A słońce dalej świeciło. Ptaki nadal ćwierkały. Dzieci bawiły się, nie zdając sobie sprawy, że tak blisko nich jest ktoś, kto potrzebuje pomocy.
Znowu.
- Denerwujesz się ?
- Nie. Dlaczego ?
Starałam się być przekonywująca. Przekonać samą siebie, że wcale nie denerwuje się pierwszym spotkaniem u psychologa. Kto by pomyślał, że tutaj wyląduję ? Nie mam wyjścia. Muszę. Candice mnie przekonała. Nie mogę dłużej żyć w zastraszeniu. Jak mała dziewczyna, która boi się, że spod łóżka wypełznie potwór. Muszę pokonać strach. Zajrzeć pod łóżko i zobaczyć na własne oczy, że niczego tam nie ma.
- Arianne Stroud.
Dobiegł mnie męski głos zza jasnych, drewnianych drzwi. Powoli wstałam z krzesła. W moich żyłach krew zaczęła szybciej pulsować. Przed oczami pojawiły się białe plamki. Wiedziałam, że to chwilowe. Zaraz mi przejdzie. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie. Przekroczyłam próg pomieszczenia. Było w nim bardzo jasno. Okna dawały wiele światła. Czułam się tym trochę przytłoczona. Gdybym mogła zaszyłabym się w ciemnym kąciku. Tutaj było mnie widać w całej okazałości.
Nie miałam nawet gdzie uciec.
Arianne uważała, że zaczynanie korepetycji już pierwszego dnia w szkole to największe nieporozumienie wszech czasów. Nie miała jednak wyboru. Jeśli chciała zdać z jak najlepszymi ocenami do następnej klasy.
Właściwie nigdy nie chodziła na korepetycje. Już tym bardziej nie na tak dziwaczne jak u pani Howe. Nauczycielka matematyki wymyśliła prosty sposób na ‘’wtłuczenie’’ przedmiotu do głów uczniów. Już u końca roku szkolnego spisywała listę uczniów z najwyższych klas, którzy dobrowolnie zgłaszali się do bycia korepetytorami. Miała także listę tych, którzy nie radzili sobie z matematyką. Przez wakacje dobierała ich wszystkich w pary i na pierwszych zajęciach matematyki podawała adresy, pod które mieli udać się mniej zdolni matematycznie uczniowie. By jednak nie wychodziło na to, że na takich korepetycjach nikt nic nie robi. Co tydzień sprawdzała postępy uczniów. Jeśli nie było efektu, zmieniała korepetytorów. Oczywiście każdy korepetytor dostawał oceny z aktywności oraz pozytywne uwagi zapisywane w dzienniku. Poste i (jak się okazało) bardzo skuteczne.
Dlatego teraz Arianne podążała chodnikiem do Biblioteki Publicznej, by spotkać się z Harry’m. Jej korepetytorem. Wczorajszego dnia od razu poszli do biblioteki i zabrali się za pracę domową, której Arianne za nic w świecie nie potrafiła pojąć. Trzeba przyznać, że pani Howe od początku roku już zadawała masę przykładów. Dlatego też nastolatkowie od razu zabrali się do rozwiązywania pracy domowej. Harry tego dnia miał ograniczony czas na korepetycje i nie zamienili nawet jednego zdania, które dotyczyłoby ich samych. Dziewczynie pasował taki stan rzeczy. Nie chciała opowiadać, jakiemuś nieznajomemu chłopakowi całego swojego życia. Sama też nie potrzebowała jakiejś ogromnej dawki faktów z jego życia.
Wiedziała jak się nazywał. Wiedziała też, że chodzi do ostatniej klasy.
On wiedział, że ona chodzi do przedostatniej klasy oraz jak ma na imię i nazwisko.
Na tym powinno się skończyć. Mieli widywać się we wtorki i środy, w bibliotece. Tyle.
Biblioteka Publiczna. Ogromny budynek. Przy nim Arianne czuła się jak mała dziewczyna w wielkim centrum handlowym. Ciężkie, drewniane drzwi zamykały się i otwierały. Od wczoraj nic się nie zmieniło, nawet ten chwilowy szok po ujrzeniu tak starej architektury, sąsiadującej z nowoczesnymi sklepami i restauracjami. Właśnie to miał do siebie Londyn. Stare budynki, nowoczesność. Kontrast. Trzeba było jednak przyznać, że w tym mieście było coś magicznego. Coś co przykuwało uwagę i nie pozwało Arianne się nigdy rozstać się z Londynem.
Szatynka ruszyła w stronę zimnych, kamiennych schodów, które prowadziły do drzwi. Mijała pełno osób w swoim wieku. Jedni siedzieli na schodach ze swoimi przyjaciółmi. Inni właśnie z nich zbiegali , szukając czegoś w ciężkich torbach, przewieszonych przez ramię. Dziewczyny trzymając się pod ręce, opowiadały o swoich chłopakach. Chłopcy z olśniewająco białymi zębami zagadywali do ładnych dziewczyn.
Pośród nich jestem ja. Tylko ja.
W Bibliotece Publicznej na drugim piętrze mieściło się bardzo praktyczne pomieszczenie. Mianowicie można było posłużyć się zasobami biblioteki i na miejscu robić różnego rodzaju referaty, prezentacje do szkoły i tym podobne. Stoliki wokół których poustawiano krzesła, były bardzo przydatne w pracach grupowych. Było to chyba najlepsze z miejsc do korepetycji. Nikt nikomu nie przeszkadzał. Wokół panowała spokojna atmosfera. Można było tutaj swobodnie rozmawiać bez obaw, że ktoś kogoś wyrzuci z pomieszczenia.
Arianne przekroczyła próg sali. Nie było tutaj nikogo. Nikogo poza ciemnowłosym chłopakiem z burzą loków na głowie. Siedział odchylony na krześle i wpatrywał się w drzewa za oknem. Wiatr poruszał ich konarami, wprawiając w ruch ciemnozielone liście.
Niedługo pożółkną.
Dziewczyna nie chciała przerywać rozmyślań Harry’ego. Wyglądał na takiego spokojnego. Co musiało dziać się z nim w środku? O czym myślał?
- Dzień dobry.
Bam! W ułamku sekundy krzesło razem z chłopakiem wylądowało na podłodze. Arianne zacisnęła usta w wąską linię, by przypadkiem nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
Harry jęczał z bólu, turlając się po zimnej posadzce.
- Boże. Nic Ci nie jest? Nie chciałam Cię wystraszyć, naprawdę. Przepraszam. Potrafisz się podnieść?
- Pee.. cyyy.. - wyjęczał.
- Co? - dziewczyna zmarszczyła brwi, widząc jak chłopak próbuje jej coś pokazać. - Ach. Plecy! Plecy? Może masz złamany kręgosłup?
Kolejny jęk, tym razem głośniejszy.
- W wielu przypadkach powoduje to śmierć albo kalectwo. - oczy Harry’ego zapełniły się łzami. Arianne nie miała już siły, na dalsze powstrzymywanie śmiechu.
- Wstawaj.
- Ale.. moje… - zawył chłopak.
- Nic ci nie będzie. Wiesz ile razy mój brat spadł z krzesła? I jest cały i zdrowy.
Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze.
Pierwszy raz. Od odjazdu Candice.
- Twój brat to pewnie napakowany mięśniak bez karku. Jemu nic tam się nie stanie. - Harry zmarszczył brwi w wielkim oburzeniu. Nie tak miały wyglądać korepetycje z Arianne Stroud. Kompletnie. Nie tak.
Arianne podała rękę właścicielowi uroczych loczków.
- Mój brat ma sześć lat. I jest kościsty jak … kość.
Głupie porównanie, ale ja zawsze stosuje głupie porównania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz