Rozdział pierwszy

Szare, ciężkie chmury leniwie popychane przez wiatr, sunęły po niebie nad Londynem. W nielicznych miejscach, obłoki rozstępowały się. Wtedy niczym światło reflektora rzucone na scenę, tak promień słońca tworzył jasną smugę na tle szarości chmur.  Przechodniów owiewał zimny, porywisty wiatr, toteż każdy pospiesznie przechodził chodnikami, by jak najszybciej znaleźć się w jakimś ciepłym, ogrzewanym miejscu.
Na Westminster Bridge ludzie również w ekspresowym tempie przechodzili obok stalowych barierek.  Szybko przejeżdżali swoimi luksusowymi samochodami. Tylko jedna osoba na moście stała nieruchomo  jakby wyciągnięta była z innego świata. Wpatrywała się w niespokojne wody Tamizy.  Na sobie miała kremowy, jesienny płaszcz, a bawełniany szal chronił jej szyję.  Ciemne włosy opadały na policzki. Podbródek dziewczyny drżał, na pewno nie z zimna. W oczach pojawiały się łzy, ale od razu wysychały jakby nie miały odwagi spłynąć po policzkach.
Arianne mało kiedy płakała.  Była dziewczyną, która swoje wszelkie emocje lokowała w starym zeszycie. Kiedy było jej naprawdę źle, brała długopis i zapisywała na kartkach każde uczucie, które ją w danej chwili ogarniało. Wszystko to, co kotłowało się w jej umyśle było zapisane w białym notesie, chowanym pod poduszką i zabieranym każdego dnia do szkoły. Ciemnowłosa mało kiedy się z nim rozstawała. Nawet teraz przyciskała go do siebie z całych sił.
Jeszcze parę minut temu  trwała w takim mocnym uścisku ze swoją najlepszą przyjaciółką. Nie wiedziała kiedy zobaczy ją następnym razem.
Przymknąwszy powieki, ujrzała czerwoną czuprynę i roześmiane oczy. W kolejnym powiewie wiatru usłyszała chichot, który zawsze doprowadzał do mimowolnego uśmiechu na twarzy młodej panny Stroud. Słyszała słowa wypowiedziane kilka minut wcześniej. Bolesny ucisk znów zaatakował jej serce. Arianne miała ochotę wskoczyć do -zapewne- zimnych wód Tamizy. Oddać się nurtowi rzeki. Pozostawić to miasto daleko za sobą. Tak, jak zrobiła to Candice.

    Bezpieczna dzielnica. Po lewej i prawej stronie białe, nowe kamienice.  Przed wejściami dwie kolumny albo dwustopniowe schody prowadzące wprost z chodnika do drewnianych drzwi wejściowych. Obok schodków po jednej i drugiej stronie rośnie trawa ogrodzona niskim, czarnym płotem. Najczęściej taki ‘’ogródek’’ ozdobiony jest  krzewami. Nad wejściem usytuowane są balkony z czarnymi poręczami. Na balkonach w wielkich donicach również znajdują się zielone krzewy. Ulica jest dość wąska.
Ciemnowłosa mija dom z numerem dwadzieścia dwa. Przechodzi na drugą stronę gdzie dom oznaczony jest cyfrą osiem. Machinalnie sięga do kieszeni i słyszy brzdęk kluczy. Wiatr znowu rozwiewa jej włosy, co powoduje, że Arianne chce jak najszybciej znaleźć się w swoim domu. Może i podobnym do reszty mieszkań, poprzyklejanych do siebie i tworzących jeden, długi mur drzwi i okien. Podobnym, ale nigdy nie takim samym.
Szesnastolatka zatrzasnęła szybko za sobą drzwi. Zrzuciła z siebie  kurtkę, wdychając świeży zapach kwiatów. To oznaczało tylko jedno - Stephanie Stroud wróciła ze swojej kwiaciarni. W domu Arianne nigdy nie mogło zabraknąć świeżych kwiatów, które jej rodzicielka kochała nad życie. Z miłości do roślin mama Arianne otwarła kwiaciarnię. Miejsce to jest- bez dwóch zdań- magiczne. Ściany zostały pomalowane farbą o najjaśniejszym odcieniu błękitu, jaki Stephanie dostała w sklepie. Półki wykonano ze szkła. Na każdym kroku można było natknąć się na różnorodne kwiaty. Te znane i mniej znane, w doniczkach i ozdobnych flakonach, bukiety i bukieciki. Wszystko czego dusza zapragnie. Dziewczyna wchodząc do kwiaciarni własnej matki mała zawsze wrażenie, że zaraz z zaplecza wylecą małe elfy, ciągnące za sobą srebrne kryształki unoszące się w powietrzu.
- Mamo? - odezwała się ciemnowłosa, wieszając płaszcz na jednym z wieszaków,  jakie wisiały na całej prawej ścianie przedpokoju.
Dom rodzinny Stroud`ów był dość obszerny, chodź z zewnątrz na taki nie wyglądał. W korytarzu, w którym lądowało się zaraz po przekroczeniu progu,  po lewej stronie znajdowały się drzwi do małej łazienki. Dalej po lewej usytuowane zostało królestwo Stephanie, w którym ta wyczarowywała posiłki. Po prawej piętrzyły się drewniane schody. Na wprost otwierał się duży salon z jadalnią. Wiele światła dawały dwa ogromne okna balkonowe, przez które z salonu można było wyjść na niewielki taras. W porze letniej, popołudniami lubił przebywać tam pan domu – Dominic- ucinając sobie drzemkę, po ciężkiej pracy.
Na pierwszym piętrze znajdowały się pokoje Arianne i Alvina oraz sypialnia państwa Stroud, a także ogromna łazienka o którą zawsze kłóciło się rodzeństwo. W domu nie zabrakłoby oczywiście małego pokoiku dla gości, który zazwyczaj stał pusty.
Cichym krokiem nastolatka przemierzyła cały parter, ale nigdzie nie natknęła się na swoją rodzicielkę, ani sześcioletniego brata, który już dawno powinien był być w domu. Dziewczyna udała się po schodach na pierwsze piętro.
Cały dom tonął w ciszy. Arianne przyzwyczaiła się już do włączonej na cały regulator kreskówki Alvina, do śpiewu Stephanie zapalającej zapachowe świeczki w każdym kącie domu, do gwizdania Dominica czytającego gazetę.  Mało kiedy cały dom był tylko i wyłącznie do jej dyspozycji. Stephanie wracała dość szybko z kwiaciarni, o ile nie miała dodatkowej tam roboty. Dzisiaj odbywało się uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego, które kończyło się o godzinie jedenastej. Alvin również na nim był, Arianne widziała go w tłumie małych krasnoludków przy wejściu do szkoły podstawowej. Stał dumnie jak każdy z pierwszoklasistów i przygładzał swój czysty, biały kołnierzyk. Ciemnowłosa nie wiedziała dlaczego go jeszcze nie było w domu. Stephanie miała go podrzucić.
Nastolatka podeszła do okna balkonowego. Widok rozlegał się na ulicę przed wejściem do domu, na nowe kamienice. Arianne nie mogła narzekać. Mieszkała w bardzo dobrym punkcie Londynu. Dzielnica była spokojna i co najważniejsze bezpieczna.
Państwo Stroud bardzo martwili się o swoje dzieci. Nie chcieli by te udawały się do mniej przyjaznych zakątków miasta. Dziewczynie bardzo często nie odpowiadała nadmierna troskliwość rodziców. Chciała chodzić swoimi ścieżkami. Być gdzie jej się żywnie podobało. Teraz kiedy była całkowicie inną osobą.

   Mocny podmuch wiatru zatrzasnął balkonowe drzwi. Dziewczyna leżąca na puchatym dywanie nawet nie usłyszała trzasku. Wsłuchała się piosenkę lecącą z głośników. Co chwila otwierała i zamykała oczy, myśląc o tym jak to będzie bez Candice. Nie wyobrażała sobie bez niej nowego roku szkolnego, wypadów, spacerów. Nie wyobrażała sobie Londynu bez niej. Przeżyła z nią najlepsze chwile w swoim życiu, wzloty i upadki, łzy szczęścia jak i łzy smutku, kłótnie i przeprosiny. Teraz tak po prostu, dziewczyna z czerwoną czupryną miała już więcej nie pojawić się w jej życiu ? Wyjechać i nie wrócić ?
W uchylonych drzwiach, nagle ukazała się postać Stephanie. Kobieta upięła dzisiaj swoje czarne włosy w niedbały kok. Jak na swój wiek i tryb życia bardzo dobrze wyglądała. Na jej twarzy nie było ani śladu zmęczenia, a dobry humor zawsze jej dopisywał. W dodatku pani Stroud mimo wielu obowiązków znajdywała czas dla siebie i codziennie, wieczorami biegała po uliczkach Londynu. Wiele razy zabierała ze sobą małego Alvina, który chętnie uczestniczył w ćwiczeniach. Arianne jakoś nigdy nie korzystała z okazji by trochę poprawić kondycje. Usprawiedliwiała się zajęciami wychowania fizycznego w szkole, jakie miała prawie codziennie.
- Byliśmy z Alvinem na zakupach, a u Ciebie jak tam ? –Stephanie oparła się o framugę drzwi, wpatrując się w burzę ciemnych włosów córki. Nastolatka zwróciła twarz w stronę rodzicielki.
- Pożegnałam się z Candice. Wyjechała. – odpowiedziała z wolna. Nie chciała drążyć tego tematu, ale wiedziała, że jej mama zaraz go podejmie. Pani Stroud weszła do pokoju i zatrzasnęła za sobą białe drzwi. Powolnym krokiem udała się do biurka swojej córki, po czym odwróciwszy obrotowe krzesło w stronę nastolatki, usiadła na nim. Arianne leżała na plecach wpatrując się w sufit.
- Kochanie. Jeżeli chcesz … możesz dalej chodzić na terapię.
- Nie! Wszystko jest okey. Nie potrzebuje już żadnego psychologa. Poradzę sobie bez Candice. –wysyczała ciemnowłosa. Chociaż sama nie była pewna ostatniego zdania.
 Kilka miesięcy temu przechodziła bardzo ciężki okres w swoim życiu. Dowiedziała się, że oprócz Alvina ma jeszcze starszego brata z pierwszego małżeństwa taty. Nie rozumiała dlaczego rodzice wcześniej jej o nim nie powiedzieli. W dodatku jej sytuacji nie ułatwiała Abbey Donnat, która dowiedziała się o jej przyrodnim bracie. Arianne nie miała już kompletnie życia w szkole. Abbey, czarnowłosa dziewczyna o pięknych niebieskich oczach, wykończyła psychicznie i fizycznie Arianne . Była ucieleśnieniem wszystkich najgorszych koszmarów.  Dobrze wiedziała jak była Arianne, zastraszona nic nikomu nigdy nie powiedziała. Właściwie dzięki Candice rodzice Stroud dowiedzieli się, co dzieje się z ich córką i postanowili działać. Arianne już na końcu roku szkolnego była w fatalnym stanie psychicznym. Nie chodziła do szkoły.
Przez całe wakacje Arianne nieprawdopodobnie się zmieniła. Z szarej, cichej i potulnej, stała się dziewczyną pewną siebie, nie chcącą się już nikogo bać. Wizyty u psychologa, odpoczynek od szkoły, miło spędzony czas z Candice to wszystko  zadziałało na korzyść panny Stroud. 
- Rozumiem. – odparła spokojnie Stephanie. – Gdybyś czegoś potrzebowała…
- Wiem. – ucięła krótko nastolatka, wstając z podłogi. Na sobie miała jeszcze szkolny mundurek. Biała koszulka z kołnierzykiem, ukryta się pod szarym sweterkiem z herbem szkoły. Czerwono szary krawat lekko przyciągnięty do szyi oraz spódniczka w kratę, oczywiście obowiązkowo przed kolano, nie krócej. Dziewczyna nie czuła się komfortowo w takim stroju. Nie lubiła nosić spódniczek, ale nie miała wyjścia, każdy nosił mundurek i trzeba było się do tego dostosować.
Stephanie energicznie wstała z obrotowego krzesła.
- Zaraz będzie kolacja. Przebierz się. – rzuciła tylko przy wyjściu i zatrzasnęła drzwi.
Nastolatka podniosła z biurka zniszczony zeszyt. W kilku susach dotarła do swojej miękkiej, narożnej kanapy, która co wieczór zamieniała się w duże posłanie. Wcześnie rano Arianne nie wystarczyło czasu aby poskładać ją, dlatego teraz leżała na miękkiej bawełnianej pościeli, oddając się całkowicie rozmyślaniom.
Pierwszy dzień w szkole minął jej wyjątkowo inaczej. Rozpoczęcie roku szkolnego odbywało się, jak zawsze w ogromnej sali teatralnej. Arianne zajęła miejsce z tyłu przy drzwiach, gdzie zawsze stały z Candice. Dzisiaj jednak była tam sama. Dumnie patrząc na każdego. Nie odwracała wzroku jak zawsze. Po prostu wpatrywała się w znajomych ludzi. Trzeba przyznać, że byli zdumieni podstawą ciemnowłosej. Na końcu roku szkolnego krążyły o Arianne różne plotki, że wyjechała do zakładu psychiatrycznego, że zmieni szkołę, że próbowała się zabić albo zabić swojego brata. Ten cały stek bzdur każdy powtarzał już przed wejściem do szkoły, ale nikt nie spodziewał się panny Stroud na rozpoczęciu roku. Nawet Abbey zajmująca miejsce gdzieś po środku sali. Była z siebie niesamowicie dumna. Dumna, że wykończyła Arianne. Nienawidziła takich nieporadnych dziewczyn, które boją się wszystkiego. Rozglądała się po całej Sali, wprawiając w ruch czarne loczki, aż w końcu napotkała wzrok Arianne.
Było to dla Abbey jak cios w twarz. Na końcu sali, wyprostowana stała ta sama dziewczyna, którą w tamtym roku doprowadzała tak wiele razy do łez. Zawsze była zgarbiona jakby chciała zapaść się pod ziemie, zniknąć. Teraz Arianne stała pewnie, wpatrując się w Abbey spokojnie. Było w niej coś innego, coś się zmieniło i Abbey dobrze o tym wiedziała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz