Szare, ciężkie chmury leniwie popychane przez
wiatr, sunęły po niebie nad Londynem. W nielicznych miejscach, obłoki
rozstępowały się. Wtedy niczym światło reflektora rzucone na scenę, tak
promień słońca tworzył jasną smugę na tle szarości chmur. Przechodniów
owiewał zimny, porywisty wiatr, toteż każdy pospiesznie przechodził
chodnikami, by jak najszybciej znaleźć się w jakimś ciepłym, ogrzewanym
miejscu.
Na Westminster Bridge ludzie również w
ekspresowym tempie przechodzili obok stalowych barierek. Szybko
przejeżdżali swoimi luksusowymi samochodami. Tylko jedna osoba na moście
stała nieruchomo jakby wyciągnięta była z innego świata. Wpatrywała
się w niespokojne wody Tamizy. Na sobie miała kremowy, jesienny
płaszcz, a bawełniany szal chronił jej szyję. Ciemne włosy opadały na
policzki. Podbródek dziewczyny drżał, na pewno nie z zimna. W oczach
pojawiały się łzy, ale od razu wysychały jakby nie miały odwagi spłynąć
po policzkach.
Arianne mało kiedy płakała. Była dziewczyną,
która swoje wszelkie emocje lokowała w starym zeszycie. Kiedy było jej
naprawdę źle, brała długopis i zapisywała na kartkach każde uczucie,
które ją w danej chwili ogarniało. Wszystko to, co kotłowało się w jej
umyśle było zapisane w białym notesie, chowanym pod poduszką i
zabieranym każdego dnia do szkoły. Ciemnowłosa mało kiedy się z nim
rozstawała. Nawet teraz przyciskała go do siebie z całych sił.
Jeszcze parę minut temu trwała w takim
mocnym uścisku ze swoją najlepszą przyjaciółką. Nie wiedziała kiedy
zobaczy ją następnym razem.
Przymknąwszy powieki, ujrzała czerwoną
czuprynę i roześmiane oczy. W kolejnym powiewie wiatru usłyszała
chichot, który zawsze doprowadzał do mimowolnego uśmiechu na twarzy
młodej panny Stroud. Słyszała słowa wypowiedziane kilka minut wcześniej.
Bolesny ucisk znów zaatakował jej serce. Arianne miała ochotę wskoczyć
do -zapewne- zimnych wód Tamizy. Oddać się nurtowi rzeki. Pozostawić to
miasto daleko za sobą. Tak, jak zrobiła to Candice.
Bezpieczna dzielnica. Po lewej i prawej
stronie białe, nowe kamienice. Przed wejściami dwie kolumny albo
dwustopniowe schody prowadzące wprost z chodnika do drewnianych drzwi
wejściowych. Obok schodków po jednej i drugiej stronie rośnie trawa
ogrodzona niskim, czarnym płotem. Najczęściej taki ‘’ogródek’’ ozdobiony
jest krzewami. Nad wejściem usytuowane są balkony z czarnymi
poręczami. Na balkonach w wielkich donicach również znajdują się zielone
krzewy. Ulica jest dość wąska.
Ciemnowłosa mija dom z numerem dwadzieścia
dwa. Przechodzi na drugą stronę gdzie dom oznaczony jest cyfrą osiem.
Machinalnie sięga do kieszeni i słyszy brzdęk kluczy. Wiatr znowu
rozwiewa jej włosy, co powoduje, że Arianne chce jak najszybciej znaleźć
się w swoim domu. Może i podobnym do reszty mieszkań, poprzyklejanych
do siebie i tworzących jeden, długi mur drzwi i okien. Podobnym, ale
nigdy nie takim samym.
Szesnastolatka zatrzasnęła szybko za sobą
drzwi. Zrzuciła z siebie kurtkę, wdychając świeży zapach kwiatów. To
oznaczało tylko jedno - Stephanie Stroud wróciła ze swojej kwiaciarni. W
domu Arianne nigdy nie mogło zabraknąć świeżych kwiatów, które jej
rodzicielka kochała nad życie. Z miłości do roślin mama Arianne otwarła
kwiaciarnię. Miejsce to jest- bez dwóch zdań- magiczne. Ściany zostały
pomalowane farbą o najjaśniejszym odcieniu błękitu, jaki Stephanie
dostała w sklepie. Półki wykonano ze szkła. Na każdym kroku można było
natknąć się na różnorodne kwiaty. Te znane i mniej znane, w doniczkach i
ozdobnych flakonach, bukiety i bukieciki. Wszystko czego dusza
zapragnie. Dziewczyna wchodząc do kwiaciarni własnej matki mała zawsze
wrażenie, że zaraz z zaplecza wylecą małe elfy, ciągnące za sobą srebrne
kryształki unoszące się w powietrzu.
- Mamo? - odezwała się ciemnowłosa, wieszając
płaszcz na jednym z wieszaków, jakie wisiały na całej prawej ścianie
przedpokoju.
Dom rodzinny Stroud`ów był dość obszerny,
chodź z zewnątrz na taki nie wyglądał. W korytarzu, w którym lądowało
się zaraz po przekroczeniu progu, po lewej stronie znajdowały się drzwi
do małej łazienki. Dalej po lewej usytuowane zostało królestwo
Stephanie, w którym ta wyczarowywała posiłki. Po prawej piętrzyły się
drewniane schody. Na wprost otwierał się duży salon z jadalnią. Wiele
światła dawały dwa ogromne okna balkonowe, przez które z salonu można
było wyjść na niewielki taras. W porze letniej, popołudniami lubił
przebywać tam pan domu – Dominic- ucinając sobie drzemkę, po ciężkiej
pracy.
Na pierwszym piętrze znajdowały się pokoje
Arianne i Alvina oraz sypialnia państwa Stroud, a także ogromna łazienka
o którą zawsze kłóciło się rodzeństwo. W domu nie zabrakłoby oczywiście
małego pokoiku dla gości, który zazwyczaj stał pusty.
Cichym krokiem nastolatka przemierzyła cały
parter, ale nigdzie nie natknęła się na swoją rodzicielkę, ani
sześcioletniego brata, który już dawno powinien był być w domu.
Dziewczyna udała się po schodach na pierwsze piętro.
Cały dom tonął w ciszy. Arianne przyzwyczaiła
się już do włączonej na cały regulator kreskówki Alvina, do śpiewu
Stephanie zapalającej zapachowe świeczki w każdym kącie domu, do
gwizdania Dominica czytającego gazetę. Mało kiedy cały dom był tylko i
wyłącznie do jej dyspozycji. Stephanie wracała dość szybko z kwiaciarni,
o ile nie miała dodatkowej tam roboty. Dzisiaj odbywało się uroczyste
rozpoczęcie roku szkolnego, które kończyło się o godzinie jedenastej.
Alvin również na nim był, Arianne widziała go w tłumie małych
krasnoludków przy wejściu do szkoły podstawowej. Stał dumnie jak każdy z
pierwszoklasistów i przygładzał swój czysty, biały kołnierzyk.
Ciemnowłosa nie wiedziała dlaczego go jeszcze nie było w domu. Stephanie
miała go podrzucić.
Nastolatka podeszła do okna balkonowego.
Widok rozlegał się na ulicę przed wejściem do domu, na nowe kamienice.
Arianne nie mogła narzekać. Mieszkała w bardzo dobrym punkcie Londynu.
Dzielnica była spokojna i co najważniejsze bezpieczna.
Państwo Stroud bardzo martwili się o swoje
dzieci. Nie chcieli by te udawały się do mniej przyjaznych zakątków
miasta. Dziewczynie bardzo często nie odpowiadała nadmierna troskliwość
rodziców. Chciała chodzić swoimi ścieżkami. Być gdzie jej się żywnie
podobało. Teraz kiedy była całkowicie inną osobą.
Mocny podmuch wiatru zatrzasnął balkonowe
drzwi. Dziewczyna leżąca na puchatym dywanie nawet nie usłyszała
trzasku. Wsłuchała się piosenkę lecącą z głośników. Co chwila otwierała i
zamykała oczy, myśląc o tym jak to będzie bez Candice. Nie wyobrażała
sobie bez niej nowego roku szkolnego, wypadów, spacerów. Nie wyobrażała
sobie Londynu bez niej. Przeżyła z nią najlepsze chwile w swoim życiu,
wzloty i upadki, łzy szczęścia jak i łzy smutku, kłótnie i przeprosiny.
Teraz tak po prostu, dziewczyna z czerwoną czupryną miała już więcej nie
pojawić się w jej życiu ? Wyjechać i nie wrócić ?
W uchylonych drzwiach, nagle ukazała się
postać Stephanie. Kobieta upięła dzisiaj swoje czarne włosy w niedbały
kok. Jak na swój wiek i tryb życia bardzo dobrze wyglądała. Na jej
twarzy nie było ani śladu zmęczenia, a dobry humor zawsze jej dopisywał.
W dodatku pani Stroud mimo wielu obowiązków znajdywała czas dla siebie i
codziennie, wieczorami biegała po uliczkach Londynu. Wiele razy
zabierała ze sobą małego Alvina, który chętnie uczestniczył w
ćwiczeniach. Arianne jakoś nigdy nie korzystała z okazji by trochę
poprawić kondycje. Usprawiedliwiała się zajęciami wychowania fizycznego w
szkole, jakie miała prawie codziennie.
- Byliśmy z Alvinem na zakupach, a u Ciebie
jak tam ? –Stephanie oparła się o framugę drzwi, wpatrując się w burzę
ciemnych włosów córki. Nastolatka zwróciła twarz w stronę rodzicielki.
- Pożegnałam się z Candice. Wyjechała. –
odpowiedziała z wolna. Nie chciała drążyć tego tematu, ale wiedziała, że
jej mama zaraz go podejmie. Pani Stroud weszła do pokoju i zatrzasnęła
za sobą białe drzwi. Powolnym krokiem udała się do biurka swojej córki,
po czym odwróciwszy obrotowe krzesło w stronę nastolatki, usiadła na
nim. Arianne leżała na plecach wpatrując się w sufit.
- Kochanie. Jeżeli chcesz … możesz dalej chodzić na terapię.
- Nie! Wszystko jest okey. Nie potrzebuje już
żadnego psychologa. Poradzę sobie bez Candice. –wysyczała ciemnowłosa.
Chociaż sama nie była pewna ostatniego zdania.
Kilka miesięcy temu przechodziła bardzo
ciężki okres w swoim życiu. Dowiedziała się, że oprócz Alvina ma jeszcze
starszego brata z pierwszego małżeństwa taty. Nie rozumiała dlaczego
rodzice wcześniej jej o nim nie powiedzieli. W dodatku jej sytuacji nie
ułatwiała Abbey Donnat, która dowiedziała się o jej przyrodnim bracie.
Arianne nie miała już kompletnie życia w szkole. Abbey, czarnowłosa
dziewczyna o pięknych niebieskich oczach, wykończyła psychicznie i
fizycznie Arianne . Była ucieleśnieniem wszystkich najgorszych
koszmarów. Dobrze wiedziała jak była Arianne, zastraszona nic nikomu
nigdy nie powiedziała. Właściwie dzięki Candice rodzice Stroud
dowiedzieli się, co dzieje się z ich córką i postanowili działać.
Arianne już na końcu roku szkolnego była w fatalnym stanie psychicznym.
Nie chodziła do szkoły.
Przez całe wakacje Arianne nieprawdopodobnie
się zmieniła. Z szarej, cichej i potulnej, stała się dziewczyną pewną
siebie, nie chcącą się już nikogo bać. Wizyty u psychologa, odpoczynek
od szkoły, miło spędzony czas z Candice to wszystko zadziałało na
korzyść panny Stroud.
- Rozumiem. – odparła spokojnie Stephanie. – Gdybyś czegoś potrzebowała…
- Wiem. – ucięła krótko nastolatka, wstając z
podłogi. Na sobie miała jeszcze szkolny mundurek. Biała koszulka z
kołnierzykiem, ukryta się pod szarym sweterkiem z herbem szkoły.
Czerwono szary krawat lekko przyciągnięty do szyi oraz spódniczka w
kratę, oczywiście obowiązkowo przed kolano, nie krócej. Dziewczyna nie
czuła się komfortowo w takim stroju. Nie lubiła nosić spódniczek, ale
nie miała wyjścia, każdy nosił mundurek i trzeba było się do tego
dostosować.
Stephanie energicznie wstała z obrotowego krzesła.
- Zaraz będzie kolacja. Przebierz się. – rzuciła tylko przy wyjściu i zatrzasnęła drzwi.
Nastolatka podniosła z biurka zniszczony
zeszyt. W kilku susach dotarła do swojej miękkiej, narożnej kanapy,
która co wieczór zamieniała się w duże posłanie. Wcześnie rano Arianne
nie wystarczyło czasu aby poskładać ją, dlatego teraz leżała na miękkiej
bawełnianej pościeli, oddając się całkowicie rozmyślaniom.
Pierwszy dzień w szkole minął jej wyjątkowo
inaczej. Rozpoczęcie roku szkolnego odbywało się, jak zawsze w ogromnej
sali teatralnej. Arianne zajęła miejsce z tyłu przy drzwiach, gdzie
zawsze stały z Candice. Dzisiaj jednak była tam sama. Dumnie patrząc na
każdego. Nie odwracała wzroku jak zawsze. Po prostu wpatrywała się w
znajomych ludzi. Trzeba przyznać, że byli zdumieni podstawą
ciemnowłosej. Na końcu roku szkolnego krążyły o Arianne różne plotki, że
wyjechała do zakładu psychiatrycznego, że zmieni szkołę, że próbowała
się zabić albo zabić swojego brata. Ten cały stek bzdur każdy powtarzał
już przed wejściem do szkoły, ale nikt nie spodziewał się panny Stroud
na rozpoczęciu roku. Nawet Abbey zajmująca miejsce gdzieś po środku
sali. Była z siebie niesamowicie dumna. Dumna, że wykończyła Arianne.
Nienawidziła takich nieporadnych dziewczyn, które boją się wszystkiego.
Rozglądała się po całej Sali, wprawiając w ruch czarne loczki, aż w
końcu napotkała wzrok Arianne.
Było to dla Abbey jak cios w twarz. Na końcu
sali, wyprostowana stała ta sama dziewczyna, którą w tamtym roku
doprowadzała tak wiele razy do łez. Zawsze była zgarbiona jakby chciała
zapaść się pod ziemie, zniknąć. Teraz Arianne stała pewnie, wpatrując
się w Abbey spokojnie. Było w niej coś innego, coś się zmieniło i Abbey
dobrze o tym wiedziała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz